Szanujmy wspomnienia... ... i szanujmy ludzi, dla których szkoła to nie tylko miejsce pracy, ale przede wszystkim pasja.
Zbigniew Adrian, pracował w Szkole w latach 1967 - 2001 na stanowisku nauczyciela zawodu ( na podstawie wywiadu)
Do pracy w szkole zaangażował mnie dyrektor Urbański. Szedłem właśnie z pracy, z Lumelu. Spotkałem pana dyrektora, porozmawialiśmy o wszystkim i... zapytał, czy nie podjąłbym się uczenia w szkole. Dyrektor znał mnie z czasów, gdy chodziłem jeszcze do szkoły. Uczył mnie. Byłem bliskim kolegą jego syna. Niewiele miałem do powiedzenia. Pan Urbański sam zadzwonił do dyrektora Lumelu i za porozumieniem stron przeszedłem do pracy w szkole. Pracownię przygotowywałem sobie sam. Pomieszczenie, które mi przydzielono, zawalały rupiecie. Byłem załamany. Energii do pracy i przełamania niechęci dostarczała mi świadomość, że na moje działania patrzą: dyrektor Urbański, Łukaszewicz, Sobociński, Meliński, Trąt, Wdowiński, Wrojkosa... Byłem ich uczniem, nie mogłem ich zawieść. Praca tak mnie „wciągnęła" i dała tyle satysfakcji, że dłużyły mi się wakacje. Denerwowało mnie, że muszę czekać aż dwa miesiące. Myślę, że zadziałała też wspaniała atmosfera. Bardzo się wszyscy lubiliśmy i wspieraliśmy. Nas, młodych, było chyba pięciu, pozostali to ludzie po pięćdziesiątce, wobec których zawsze musieliśmy być „w porządku". ...pierwszą nagrodę kuratora. W 1971 roku. Byłem bardzo zaskoczony. Dodatkowo otrzymałem od zakładów opiekuńczych, z ZURiTu, tranzystorowe radio. W tamtych latach to był „hit". Czułem się dowartościowany, pracowałem przecież dopiero pięć lat. Ze wzruszeniem wspominam również dyrektora Urbańskiego - surowego i wyrozumiałego, koleżeńskiego i „dyrektorskiego" kiedy trzeba. To człowiek przez duże „C". Taki dyrektor Tokarz do kwadratu. Pewnego wieczoru, po jakiejś długotrwałej pracy, z kolegą od PO postanowiliśmy postrzelać. Ten kolega był zawodnikiem „Gwardii", dobrym strzelcem. Chcieliśmy porównać nasze umiejętności. Długo nie trwało, a korytarz szkolny zamienił się w strzelnicę. Ściany wyłożyliśmy materacami z sali gimnastycznej i kilkunastu „zapaleńców" rozpoczęło zawody. Niesamowity huk „ściągnął" dyrektora Urbańskiego. Zrobił nam piekielną awanturę, odsądził „od czci i wiary" a po dwudziestu minutach rzekł: „Dajcie postrzelać". Trwało to do północy. Rano, na suficie i ścianach ujrzeliśmy „sito". Następną noc spędziliśmy na remontowaniu korytarza. Po naszej zabawie nie było śladu.
Co jest najbardziej przykre? Że wielu ludzi musiało odejść zbyt wcześnie. Jedni - z powodów ostatecznych - śmierci, inni - politycznych. Utrata przyjaciół zawsze boli.
Czego żałuję? Atmosfery tamtych czasów. Wspólnej pracy bez patrzenia na zegarek i zaglądania w kalendarz - czy to sobota czy niedziela. Gdy trzeba było, wszyscy podwijali rękawy (dyrektor Urbański też) i budowali szkołę. Pojęcie „nadgodzin" nie funkcjonowało
|
Zofia Bożek, pracowała w Szkole w latach 1964- 1995 na stanowisku nauczyciela języka rosyjskiego ( na podstawie wywiadu).
Studiowałam w Krakowie filologię rosyjską, a ponieważ mieszkałam w Szlichtyngowej, otrzymałam stypendium z zielonogórskiego Kuratorium. W 1964 roku, po ukończeniu studiów, zgłosiłam swoją gotowość do pracy, przypominając, że stypendyści mają zagwarantowane mieszkanie. Zaproponowano mi tę szkołę. Do pracy przyjął mnie ówczesny dyrektor - Zenon Urbański. Od pierwszego dnia stworzył mi przychylną atmosferę, wprowadził w tajniki pracy. Grono było bardzo zżyte. Widać to było podczas organizacji wieczorków tanecznych, międzyzakładowych turniejów brydżowych, wspólnych wyjazdów. Pewnie dzięki tej miłej atmosferze moje całe „życie zawodowe" przebiegło w jednej szkole. Takich jak ja było więcej, np. Ryszard Wojciechowski, Iwona Rączka, Ela Relewicz
W 1968 roku 15 marca urodziłam moją pierwszą córkę, Anulę. Proszę pamiętać, że w Polsce był to czas studenckich zamieszek. Byłam wtedy wychowawczynią czwartej klasy o specjalności radio- technika i telewizja. Moi kochani wychowankowie z własnoręcznie zrobionymi transparentami (w języku polskim i rosyjskim) przybyli pod szpital. Wtedy mieścił się on przy Alei Niepodległości - obok dzisiejszego gmachu teatru. Skandowali coś na cześć narodzin mojej córeczki. W pewnym momencie pod szpital podjechała ciężarowa buda milicyjna i, mimo protestów i wyjaśnień dyrektora szpitala, wsadzono uczniów do „Stara" i zawieziono panu dyrektorowi do szkoły. Nie znam reakcji pana Urbańskiego, ale uczniowie wspominają to wydarzenie z nieopisaną radością, a ja... ze wzruszeniem! Na dowód tego mam do dziś zdjęcia moich wychowanków z transparentami. Gdy w latach dziewięćdziesiątych zrezygnowano z obowiązkowej nauki języka rosyjskiego, w czasie wakacji zlikwidowano gabinety, w których przez lata gromadziliśmy pomoce naukowe. Pod koniec sierpnia przyszłam na radę pedagogiczną i na korytarzu zobaczyłam leżącą bezładnie stertę słowników, podręczników, map, albumów, plansz i tablic gramatycznych. Moja praca „poszła na śmietnik"!
|
Helena Jaworska pracownik administracji od roku 1972, obecnie na stanowisku specjalista do spraw administracyjnych; otrzymała Srebrny Krzyż Zasługi ( na podstawie rozmowy przeprowadzonej w Szkole w dniu 3 marca 2005 roku).
W dowodzie osobistym, w rubryce zatrudnienie, mam jedną pieczątkę i jest ona ciągle aktualna, chociaż minęło ponad 30 lat odjej postawienia. Do Szkoły trafiłam jako praktykantka klasy o specjalności pracownik administracyjno-biurowy. Praktykowałam pod okiem doświadczonej pani Franciszki Kuriaty. Spodobało mi się. Gdy skończyłam zasadniczą szkołę zawodową, od razu podjęłam pracę w Szkole, a naukę kontynuowałam w trybie wieczorowym w Liceum Ogólnokształcącym na ul. Strzeleckiej. Do pracy przyjął mnie dyrektor Nieruchalski na stanowisko młodszego referenta. Pani Kuriata wprowadziła we wszystko, co dotyczyło szkolnego sekretariatu. Była dla mnie wzorem. Pracowałyśmy razem do 1981 roku - wtedy przeszła na emeryturę.Pracę w sekretariacie trzeba dobrze zorganizować, żeby nie zagubić się w ogromnej ilości papierów i spraw. Do sekretariatu przychodzą wszyscy: dyrekcja, nauczyciele, uczniowie, rodzice. Każdy chce coś załatwić, zapytać o coś, albo zwyczajnie powiedzieć co mu leży na sercu. Bardzo dużo się dzieje, każdego dnia. Czy lubię taką pracę? Ja ją po prostu uwielbiam, bo nie jest nudna i pochłania dużo energii, a ja jej mam niemało. Kiedyś pisałam na maszynie do pisania „Łucznik", później na maszynie elektrycznej, w 1986 roku dyrektor Murzyński zakupił elektroniczną maszynę z pamięciami „Roboton". W latach 90-tych na kursach komputerowych I i II stopnia nauczyłam się obsługiwać komputer. Przebudowałam wtedy sekretariat, w którym znalazły się nowe meble i nowy sprzęt komputerowy.Pracowałam ze wszystkimi dyrektorami Szkoły, od 1972 roku. Z Janem Nieruchalskim, Stanisławem Miłkiem, Józefem Murzyńskim, Andrzejem Breitkopfem, obecnie ze Stanisławem Rogulskim. Każdy dyrektor był inny i miał swój styl pracy. Trzeba się było dostosować. Dyrektor Murzyński bardzo cenił pracę sekretariatu. Stwarzał miłą atmosferę, potrafił wysłuchać, doradzić, był bardzo konkretny. Lata szczególne: na pewno rok 1974 – przenosiny Szkoły do budynku na ul. Wyspiańskiego. Sadzenie lasku przy Szkole – pracowało całe grono, wspólnie, jak jedna rodzina. Bardzo nas to zjednoczyło. Rok 2002 – przenosiny Szkoły z Wyspiańskiego na Bema. Zintegrowanie kadry. Nowy rozdział w historii szkoły.
|